POEZJA ☆ POEZJA ☆ POEZJA ☆ POEZJA ☆ POEZJA ☆ POEZJA ☆ POEZJA
z ciemnych zakamarków wzbijają się obłoki kurzu blady kres już świta, przynosząc zgubienie ciche szepty wymykają się spod kontroli, plotąc intrygi szczebiot młodych ptaków przebija poranek nawołując do karmienia szepty wzmagają natężenie plotąc trzy po trzy ucho już wyczekuje splotu myśli, warkocza wspomnień oczy rozbłysną zrozumieniem szyja obróci się naprzeciw a matki wrócą do pustych gniazd w rozsypce i umilkną na wieki
był to dzień jak każdy inny— niczym się nie wyróżniał oprócz światła, tańczącym walca kolorom na horyzoncie słońce już zachodziło, starałam się nie zerkać bezpośrednio, tylko kątem oka; nie na wprost, niezbyt odważnie tylko z ukrycia, żeby nie przyuważyło i karą mnie nie oślepiło; plamki na oczach tańczyłyby poloneza, a ja wirując upadłabym na ziemię mocząc kolana w kałuży deszczu spod rynny— wiem, że już na mnie patrzył, ale ważniejsza była rozgrywka między mną a Heliosem, może gdybym się postarała, to bym ujrzała rydwan co po horyzoncie powinien się stale toczyć może gdybym się przejęła, to by ten dzień tak szybko się nie skończył— może nie upadłabym do wody, nos by nie trysnął cieczą, a ręce by dalej były całe może fale nie rozbryzgały się o skały, tylko ja może morze to tkanka przejrzysta żyjąca własnym życiem gdybym nie wyszła wtedy z domu to może byłabym tu dalej, patrząc na słońce spod przymrużonych powiek; teraz tylko leżę wśród korzeni, gdzie nawet promienie nie docierają żadnego dnia, ani strumienie latarni w środku nocy